Holding on to the Joy

CookieBeit Warszawa, Warsaw, Poland

Like so many other texts of our tradition, the Purim tale is one of survival and victory over oppression.  We have our heroes, Mordechai and Esther (and some would argue Vashti), who through creativity and strength manage to save their people and allow them to practice their faith in freedom.  In celebration of the day, we retell the story with great joy, cheering our heroes and drowning out the name of Haman with noisemakers.  We share treats, and give gifts to people in our community, never forgetting to care for those in need.  It is a holiday that is not meant to be taken seriously, and as we dress up in our masks and have a few sips of wine, we are given permission to let down our guard and simply enjoy life.  

Yet Purim also holds a profoundly powerful message for us, and in the midst of all the joy, masks and treats, it is also a deeply religious day.  As is often pointed out, the Purim story is one of the few texts in the Tanach in which the name of God is not mentioned (the only other is Shir HaShirim, the song of Songs).  Yet, our tradition tells us that God is part of the story in a very clear and powerful way, that the heroic acts of the people, the strength and compassion of Esther, Mordechai and the Jews are signs of the work of God.  This idea of the “hester panim”, the concealed face of God, appears through the actions of all of the people in the Purim story.

Purim reminds us that we are put on this earth to do “Godly” work, and that our story and the story of our people depends on us.  The most profound acts of redemption and the events of our day to day life and relationships are dependent on our actions and deeds.  We should never give up on our own role in bringing hope to our world.  

And there is another important message in the story of Purim.  Near the end of the book of Esther, as we celebrate our victory, we are told:  “And the Jews experienced light and happiness, joy and honor” (Esther 8:16).  We can and should look towards a redeemed world, where compassion, love and healing rule over evil and hatred.  Yet, as the Book of Esther reminds us, in the midst of our hard work, we must also make time for joy and celebration. This is the joy that will guide us through the tough times once the light of Purim has faded away.

These powerful words which we read at the end of the Book of Esther are also repeated every week during the Havdalah ceremony that marks the end of Shabbat, the ritual of separation. As the Day of Rest, Shabbat is seen as a taste of the world to come– a messianic future, of peace, of compassion and of joy that will fill our world.  As it we leave Shabbat, we rededicate ourselves to the task of not only fixing the brokenness in the world, but also creating more joy.  After these words from the Book of Esther are said in Havdalah, we say ken tihiyeh lanu, “may it be so”, expressing our personal and communal hope that we will make it to this place of joy and love–each and every week.  
So as we celebrate Purim this year, let us grab hold of the sense of joy and celebration and take it with us the rest of the year.  Like the sweet spices of Havdalah, this joy is will help guide us through life and inspire us to enjoy even more the beautiful world in which we live. This is how we move down the path of redemption and this is how we can start to build a more compassionate and more joy-filled world.  Hag Purim Sameach, a happy Purim, and may it be filled with enough happiness to carry us through another year!


Podobnie jak wiele innych tekstów naszej tradycji, opowieść purimowa porusza temat przetrwania oraz przezwyciężenia prześladowań. Mamy naszych bohaterów, Mordechaja i Esterę (niektórzy twierdzą, że również i Waszti), którzy dzięki swojej kreatywności i sile uratowali swój lud, umożliwiając mu swobodne praktykowanie własnej religii. W celu uczczenia tego dnia z wielką radością przypominamy sobie historię purimową, dopingując naszych bohaterów i hałasując, by zagłuszyć imię Hamana. Spotykamy się, jemy przysmaki i wręczamy prezenty innym członkom naszej społeczności, nigdy nie zapominając o konieczności troszczenia się o potrzebujących. Święta Purim nie należy traktować zbyt poważnie. Zakładamy kostiumy, pijemy trochę wina i wolno nam się jest zrelaksować i po prostu cieszyć się życiem.  

Purim niesie ze sobą jednak również niezwykle głębokie przesłanie. Poza tym, iż wiąże się z radością, kostiumami i przysmakami, jest to również na wskroś religijny dzień. Często podkreśla się, że opowieść purimowa to jeden z nielicznych tekstów w Tanachu, w których nie wspomina się imienia Boga (jedynym podobnym tekstem jest Szir haSzirim, Pieśń nad Pieśniami). Nasza tradycja mówi nam też jednak, że Bóg odgrywa w tej historii bardzo wyraźną i doniosłą rolę, że heroiczne akty występujących w niej bohaterów – siła i współczucie Estery, Mordechaja oraz innych Żydów – są przejawami działań Bożych. Ta koncepcja ukrytego oblicza Boga (hester panim) znajduje wyraz w działaniach wszystkich postaci występujących w opowieści purimowej.

Purim przypomina nam, że znaleźliśmy się tu na ziemi po to, aby realizować „Boże” dzieło, oraz  że nasza własna opowieść oraz opowieść naszego ludu zależy właśnie od nas. To właśnie od naszego zachowania i uczynków uzależnione są zarówno najgłębsze akty zbawienia, jak i zwykłe wydarzenia związane z naszym codziennym życiem oraz z naszymi relacjami z innymi ludźmi. Nie powinniśmy nigdy rezygnować z roli, dzięki której możemy wnieść do tego świata nieco nadziei.

W opowieści purimowej zawarte jest również inne ważne przesłanie. Pod koniec Księgi Estery, gdy świętujemy nasze zwycięstwo, czytamy: „Dla Żydów nastał czas światłości, wesela, radości i chwały” (Est 8, 16). Możemy i powinniśmy wyczekiwać na nastanie odkupionego świata, w którym współczucie, miłość i uzdrowienie odniosą zwycięstwo nad złem i nienawiścią. Jednakże, jak przypomina nam Księga Estery, wykonując ciężką pracę musimy znaleźć również czas na radość i świętowanie. To właśnie radość przeprowadzi nas przez ciężkie czasy, które nastaną, gdy światło Purim już przybladnie.   

Te głębokie słowa zapisane pod koniec Księgi Estery powtarzamy również co tydzień podczas hawdali – rytuału oddzielenia, który odprawiamy na zakończenie Szabatu. Jako „Dzień Odpoczynku” Szabat uważany jest za przedsmak mającego nadejść w przyszłości świata – mesjanicznej przyszłości, pokoju, współczucia oraz radości, które wypełnią nasz świat. Gdy Szabat dobiega końca, poświęcamy się na nowo zadaniu naprawiania niedoskonałości tego świata, skupiamy się jednak również na zwiększaniu otaczającej nas radości. Gdy podczas hawdali wypowiadamy przytoczone wyżej słowa z Księgi Estery, mówimy następnie „ken tihije lanu” – „oby tak się stało”, wyrażając tym samym naszą osobistą oraz wspólnotową nadzieję, iż w każdym poszczególnym tygodniu uda nam się znaleźć w owym wypełnionym radością i miłością miejscu.

Podczas tegorocznych obchodów święta Purim postarajmy się zatem uchwycić to uczucie radości i świętowania oraz zachowajmy je w pamięci przez pozostałą część roku. Podobnie jak słodkie wonności towarzyszące hawdali, radość ta pomoże poprowadzić nas przez życie i zainspiruje nas do czerpania jeszcze większej radości z piękna, jakim cechuje się zamieszkiwany przez nas świat. Właśnie w taki sposób uda nam się podążać dalej drogą zbawienia, właśnie tak możemy zacząć budować wypełniony większą radością oraz współczuciem świat. Chag Purim Sameach, wesołego święta Purim! Oby towarzysząca mu radość była na tyle duża, że pozwoli nam przetrwać kolejny rok!

Tłum.: Marzena Szymańska-Błotnicka

 

Dvar Torah Mishpatim

Beit Warszawa, Warsaw, Poland

This week, a new chapter of the story of the Jewish people people begins.  We have made our way from the family stories of Genesis, to Moses and the escape from Egypt.  The Jewish people begin their years of wandering through the desert, they have crossed the Sea of Reeds, and they have received the Torah from Mt. Sinai.  And then we reach a new chapter of the story that begins with a very unique introduction, V’eleh Mishpatim these are the rules that you should set before them.

What are we to take away from this?  Torah in its most literal form means “teaching” or “instruction”, and as we know, the Torah is a mix of both stories and laws.  Up until this point, the Torah was mostly narrative—Adam and Eve, Noah, patriarchs and matriarchs, Joseph and Moses, with some laws mixed in–these are the stories that are so memorable that they have their own books and movies.  While many important laws have already been given, it is the story that has held the Torah together so far.  But then Moses receives the ten commandments, and the Torah switches its tone—now we have laws with a mix of stories.  And remarkably, this is the moment, when we take a break from the story, that the Torah becomes alive.  From this point on, the Jewish people are asked to learn from the lessons, from the stories of their past, and through the lens of law and practice, now must live out what they have learned.

There is a classic tale from the rabbis that reminds us of this remarkable process, how the entirety of Jewish practice and belief owes itself to the memory of the experiences of those who came before us:  Two writers rushed in the beit midrash, the study hall of the Rizhiner rebbe. They wanted him to write the preface to their respective books, one on Jewish law, the other on aggadah, the tales and lore of the Talmud.  The law scholar was sure that the rebbe would see him first because of his expertise on Jewish ritual and practice.  However the rebbe said that he would see the storyteller first, telling him: “Our Torah begins with stories, were it not for the stories, we would have no basis for the mitzvot that follow.”  It is the stories that bring to life all that we do and make sure that others can learn from our experiences.

So, “these are the laws”—is not just the end of all the best stories in the Torah and the start of the laws, it is really marking the beginning of our story.  We have been through the journey, have been oppressed, and now it is up to us to make sure that we move towards bringing good into the world.  And we are being asked to take ownership of our history, both our communal history and the most deeply personal of our experiences.  It is up to us to be good people and help build stronger relationships and communities, and the Torah wants us to know that we will never be perfect—creating a better world takes time.  Yet with so much else in our world still in need of fixing, we can take it as a reminder that our communal story and our personal histories are a process, and if we can find a way to tell them, then the future can only be brighter.


Parasza Miszpatim

W tym tygodniu rozpoczyna się nowy rozdział w historii ludu żydowskiego. Od opowieści rodzinnych w Księdze Rodzaju przeszliśmy do historii o Mojżeszu i o ucieczce z Egiptu. Czytaliśmy o tym, jak lud żydowski wędrował latami przez pustynię, jak przeszedł przez Morze Trzcin i otrzymał Torę na górze Synaj. Obecnie doszliśmy zaś do nowego rozdziału opowieści, który rozpoczyna się od niezwykłego wprowadzenia: „Wele Miszpatim Te są prawa, które im przedłożysz”.   

Jakie wynikają z tego dla nas wnioski? Słowo „Tora” w swym najbardziej dosłownym znaczeniu oznacza „nauczanie” lub „polecenie”.  Jak wiemy, w Torze przedstawione zostały zarówno opowieści, jak i prawa. Do tego momentu w Torze przeważały opowieści o takich postaciach, jak Adam i Ewa, Noe, patriarchowie i matriarchinie, Józef i Mojżesz. Jeśli pojawiały się prawa, to były one zaledwie dodatkiem do tych opowieści. Historie te tak bardzo zapadają w pamięć, że powstały na ich podstawie książki i filmy. Choć również i w tej części Tory ogłoszonych zostało wiele ważnych praw, do tej pory to właśnie opowieści były głównym elementem spajającym Torę. Odkąd Mojżesz otrzymał jednak Dziesięć Przykazań, Tora zmieniła swój charakter – odtąd na pierwszy plan wysuwają się prawa, opowieści stanowią zaś tylko pojawiający się raz na pewien czas dodatek. Niezwykły jest fakt, że właśnie w momencie, gdy zrobiliśmy sobie przerwę od opowieści, w Torę tchnięte zostało nowe życie. Od tego momentu od ludu żydowskiego oczekuje się, że wyciągnie wnioski z dotychczasowych lekcji oraz z historii wcześniejszych pokoleń. Teraz, w oparciu o prawa oraz o zgromadzone doświadczenia, lud żydowski musi wprowadzić w życie to, czego się nauczył.

Pewna klasyczna opowieść rabiniczna przypomina nam o tym niezwykłym fakcie – o tym, że całość żydowskich praktyk i wierzeń powstała dzięki temu, iż zachowano w pamięci doświadczenia poprzednich pokoleń: Dwóch pisarzy przybyło z pilną sprawą do beit midrasz (do domu nauki) rebe z Różyna. Obaj chcieli, aby rebe napisał przedmowę do książek, których byli autorami. Jedno opracowanie dotyczyło prawa żydowskiego, drugie zaś agady – różnych podań i tradycyjnych opowieści talmudycznych. Ekspert od prawa był przekonany, że rebe przyjmie go jako pierwszego – ze względu na jego obszerną wiedzę o żydowskich rytuałach i praktykach. Rebe postanowił jednak, że przyjmie najpierw autora książki z opowieściami, argumentując: „Nasza Tora rozpoczyna się od opowieści. Gdyby nie te historie, nie istniałoby oparcie dla micwot, które po nich następują”.
To opowieści wnoszą życie do wszystkiego, co robimy; to one zapewniają, że inni będą mogli uczyć się na naszych doświadczeniach.  

Słów „te są prawa…” nie należy uważać zatem jedynie za koniec części Tory zawierającej najlepsze opowieści oraz za początek części przedstawiającej prawa. W rzeczywistości słowa te symbolizują bowiem początek naszej opowieści. Przeżyliśmy wędrówkę, byliśmy prześladowani, teraz to od nas zależy zaś, czy skupimy się na czynieniu dobra na świecie. Wzywa się nas, abyśmy wzięli odpowiedzialność za naszą historię, zarówno w jej wymiarze wspólnotowym, jak i za najbardziej osobiste z naszych przeżyć. To od nas zależy, czy będziemy dobrymi ludźmi i czy przyczynimy się do tworzenia silniejszych więzi z innymi oraz do budowy silnej wspólnoty. Co więcej, Tora chce, abyśmy uświadomili sobie, że nigdy nie będziemy doskonali – potrzeba czasu, aby zbudować lepszy świat. Jednakże, skoro tak wiele rzeczy na naszym świecie wciąż wymaga naprawy, potraktujmy tę naukę jako przypomnienie o tym, że nasza wspólnotowa opowieść oraz nasze osobiste historie mają postać pewnego dokonującego się stopniowo procesu. Jeśli znajdziemy sposób, aby je opowiedzieć, nasza przyszłość stanie się z pewnością lepsza.  

Tłum.: Marzena Szymańska-Błotnicka

 

Dvar Torah Vaeira

seder plate

Beit Warszawa, Warsaw, Poland

I always find the timing of the weekly Torah portions so fascinating.  Here in the midst of the cold of winter with snow on the ground in Warsaw, we read Parshat Va’eira.  We are transported into the desert, to the beginning of the story of the Exodus from Egypt and the familiar story of the ten plagues we read on Passover.  Every year the lesson of this familiar and powerful story is different, as the events in the world and in my own life lead me down a new path of learning and inspiration.  It also sometimes makes me crave matzah.

Near the start of this portion, and before the core of the story begins, we are given a reminder of the purpose of the experience of the Exodus.  God tells Moses to remind the Israelites that God “will bring you to the land, concerning which I raised My hand to give to Abraham, to Isaac, and to Jacob, and I will give it to you as a heritage (morasha); I am the Lord”(Exodus 6:8). As the Israelites set off on this powerful journey of the plagues and the years of wandering in the desert, they need to know that there is a purpose to this experience.  Yet, when Moses tells this to the Israelites, they do not listen because of their “shortness of breath and because of their hard labor”.  Soon after, God tells Moses to go to Pharaoh and tell him to let the Israelites go.

When the Torah speaks about “inheritance” or “heritage” it usually uses one of two similar words: “yerusha” or “morasha”.  These two words are formed from the same root, both symbolizing the passing on of something important from one generation to another.  Yet according to the the Jerusalem Talmud, each is a very different way of looking at this important idea.  As the Talmud points out, the additional mem in morasha is a sign of intensivity, the piel  form of the verb.  This means that the word used in the Torah to describe both the land of Israel and the Torah itself is not simply an inheritance–something which you can simply take and hold onto–but is a true heritage, an emotional and spiritual idea that is both much more powerful and also more challenging.  As Rabbi Shlomo Riskin said:  “A yerusha is a check your parents gave you, morasha is a business which your parents have started but you must put in your blood, sweat and tears”.  

Being Jewish means that sometimes the questions and the answers do not always come easily. We must confront the realities of our past and the challenges of our contemporary world as we try to make sense of what it means to be Jewish.  I have always believed that our Jewish community, and our own individual Jewish identities can be most strong when we have a mix of both yerusha and morasha.  On the one hand, we need to have a Judaism which is so much a part of us that it feels safe, easy to hold onto and is truly a part of our entire selves–a comfortable Judaism.  This is the Judaism filled with the music of Friday night services, or the simple joy of sharing a meal together as a community.  Yet we also need this morasha, this Judaism that takes a little more work.  This is the Judaism of questions, and growth, and an ethical path which helps us confront the challenges we encounter in life.  We need both to keep Judaism strong.

The question is, what kind of Judaism do we want to pass on to future generations?


Relacja pomiędzy treścią omawianego właśnie fragmentu Tory a naszą własną aktualną sytuacją wydawała mi się zawsze niezwykle interesująca. Panuje u nas obecnie mroźna zima, w Warszawie spadł śnieg, my omawiamy zaś paraszę Wajera, dzięki której przenosimy się na pustynię. Czytamy o pierwszych etapach historii wyjścia z Egiptu oraz dobrze nam znaną  opowieść o dziesięciu plagach, którą zgodnie z tradycją odczytujemy również podczas święta Pesach. W każdym roku ta znana, ważna przypowieść uczy mnie jednak nieco innej lekcji, wydarzenia rozgrywające się na świecie oraz w moim własnym życiu kierują mnie bowiem ku nowym ścieżkom nauki i inspiracji. Czasem po przeczytaniu tej historii nachodzi mnie też ochota na zjedzenie macy.

Mniej więcej na początku przeznaczonej na ten tydzień paraszy, przed kluczową częścią historii,  przypomina się nam, jakiemu celowi służyć ma doświadczenie wyjścia z Egiptu. Bóg nakazuje Mojżeszowi, aby przypomniał Izraelitom o słowach: „Ja wprowadzę was do ziemi, którą przysiągłem dać Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi. Dam wam ją w dziedzictwo [morasza], Ja, Pan” (Wj 6, 8). Gdy Izraelici będą szykować się do tej niezwykle ważnej podróży, podczas której na ich wrogów zesłane zostaną plagi egipskie, a nasi przodkowie będą się następnie przez wiele lat błąkać po pustyni, muszą wiedzieć, że wszystkie te wydarzenia służyć mają zrealizowaniu pewnego celu. Gdy Mojżesz przekazuje jednak tę wiadomość Izraelitom, ci nie słuchają go – z powodu „upadku ducha i ciężkiej pracy”. Wkrótce potem Bóg mówi Mojżeszowi, aby udał się do faraona i nakazał mu wypuścić Izraelitów.

Gdy w Torze mowa jest o „dziedziczeniu” lub o „dziedzictwie”, zwykle używa się jednego z  dwóch podobnych do siebie słów: „jerusza” lub „morasza”. Oba te słowa wywodzą się z tego samego rdzenia. Oba oznaczają przekazywanie czegoś ważnego z jednego pokolenia na drugie. Talmud Jerozolimski głosi jednak, że każde z nich skupia się na innym aspekcie idei dziedziczenia.
Jak podkreśla Talmud, dodatkowa litera mem w słowie morasza symbolizuje pewne wzmocnienie, stanowi mocniejszą wersję danego słowa (forma piel). Oznacza to, że słowo, jakie pojawia się
w Torze na określenie ziemi Izraela oraz na określenie samej Tory, nie odnosi się do zwykłego dziedzictwa – do czegoś, co można po prostu przyjąć i posiadać jako swoją własność – symbolizuje natomiast prawdziwe dziedzictwo, emocjonalną i duchową ideę, która ma o wiele potężniejszy charakter, stanowi też jednak zarazem większe wyzwanie. Jak powiedział rabi Szlomo Riskin: „Jerusza jest niczym czek, który wręczyli ci rodzice, morasza jest natomiast niczym firma, którą twoi rodzice założyli, ale w którą ty sam musisz włożyć swoją własną krew, pot i łzy”.

Bycie Żydem oznacza, że stawianie pytań i szukanie odpowiedzi nie będzie nam zawsze przychodzić z łatwością. Musimy zmierzyć się z faktami z naszej przeszłości oraz z wyzwaniami naszego współczesnego świata, starając się jednocześnie zrozumieć, co to znaczy być Żydem/Żydówką. Zawsze uważałem, że nasza żydowska wspólnota oraz nasza indywidualna żydowska tożsamość będą najmocniejsze wtedy, gdy stanowić będą splot obu wyżej opisanych elementów – jerusza oraz morasza. Z jednej strony potrzebujemy judaizmu, który stanowi tak naturalną i ważną część naszej tożsamości, że daje nam poczucie bezpieczeństwa. Z łatwością wypełniamy związane z nim praktyki, stanowi on niekwestionowaną część tego, kim jesteśmy. Jest to tzw. „wygodny” judaizm – wypełniony muzyką wieczornych nabożeństw piątkowych oraz prostą radością płynącą z zasiadania do wspólnego posiłku wraz z całą kongregacją. Z drugiej strony potrzebujemy też jednak morasza – judaizmu, który wymaga od nas nieco więcej pracy. Jest to judaizm pytań, pracy nad własnym rozwojem oraz etyki, która pomaga nam zmagać się z napotykanymi przez nas na naszej drodze życiowej wyzwaniami. Oba te aspekty są niezbędne, aby judaizm mógł pozostać silny.  

Pytanie brzmi: jaki rodzaj judaizmu chcemy przekazać przyszłym pokoleniom?

                                                                             Tłum.: Marzena Szymańska-Błotnicka

 

Dvar Torah Shemot

moses.staffBeit Warszawa, Warsaw, Poland

Of all the great theological questions of the Torah, one of the most profoundly simple appears in this week’s Torah portion.  After being introduced to Moses and hearing the story of his birth, we find the future leader of the Jewish people wandering the fields with his sheep.  It is there that he encounters a burning bush.  Noticing that the bush was on fire but “was not consumed,” Moses turns to look, and is told by an angel of God to “not draw near and to take off your shoes because the place you stand is holy soil.”  And so the story of Moses, God and the Jewish people begins–with a bush.

There is a Midrash that asks the question why when God could have chosen so many more majestic and impressive ways to appear to Moses, he chose to do so in the form of a humble bush.  Yehoshua Ben Korha responds simply that every place in the world is filled with God’s presence, and that we should not question the inherent holiness of a bush, whether it is burning or not.  Many centuries later the Hasidic movement added a different level of interpretation to this question, as Rabbi Shnuer Zalman of Lyadi said, that everything in the world, especially the most lowly of worldly objects is infused with the divine.  (In many ways this is the core of Hasidic philosophy, that all we experience, from the most enlightening moments to the crumbs of a loaf of bread can be a pathway to experiencing Godliness.)

It is in this experience of the burning bush that the unique personality of Moses appears.  If God had appeared as a dazzling light display, or a fiery and thundering mountain–and there will be a time for that–there is no doubt that everyone would have noticed.  Yet, a simple bush in the middle of the desert, even one on fire, is not that unique of a sight and is bound to be overlooked.  This uniquely fire-proof bush was a miraculous sight available only to those who truly were paying attention.  To see a bush on fire and walk on past is not that odd, but to look long enough, to have the focus and attention to see that the bush was burning but not burning up, took a special character.  This kind of ability to pay attention to each moment and to each individual was the quality of Moses that God needed in the leader of the Jewish people.  

As we know, Moses shines as a leader, but also shows quite a few of his human flaws throughout the rest of his story.  He continues to pay attention to his people, and to care for each and every individual.  Yet he also makes mistakes and gets angry.  Ultimately, the quality that shines through is his ability to stay with the holy task he is given; to guide his people to the Promised Land and to try his best to hold his community together.  No one is perfect, but Moses was one of the few that had this kind of perseverance.

Our spiritual journeys can often be frustrating, and we may be waiting around for that moment of inspiration or enlightenment that always seems just beyond our reach.  While we all thankfully have moments of greatness in our lives, those moments of “fire”, our prayers, our work, our relationships, sometimes just seem to be moving all too slowing towards their fulfillment.  This can be frustrating, yet like all those who walked past the burning bush, it is all too easy just to move on past the simple holiness that is right in front of us.  The essence of Jewish “spirituality” is that we must pay attention to the blessing of the simple moments, and we must keep the greater vision of our lives in front of us.  We must channel this focus to move beyond ourselves, to care for our community and the world.  It all begins when we simply turn aside and pay attention.

Dvar Torah-Dec. 25th, 2015


free-snowman-clipart-4cbKaERXiBeit Warszawa, Warsaw, Poland

December 25, 2015

As you might expect, Jews have had an interesting relationship with Christmas.  For much of Jewish history, the challenges between Christians and Jews made the holiday if nothing else, an uncomfortable experience which brought into the open the minority status of Jews in society.  Yet over time, and as the relationship between Jews and Christians improved, Jews found a way to turn the day into a day of gathering together as a community, if not quite a celebration.

Although Christmas is a holiday with no connection to Jewish practice or rituals–except for the inherent connection with the Jewish identity of Jesus–Jewish tradition tells us that we should not treat the holiday just like any other day.  There was a practice that began in the Middle Ages of making Christmas a day of “frivolity,” of specifically refraining from Torah study and religious activity, and instead doing whatever we can to relax on the day .  Some traditions involved, including playing games, particularly card games (even ones involving gambling), eating and shmoozing, and according to the Chabad Rebbe, Menachem Mendel Schneerson, even sewing and fixing things around the house.  In North America, the popular tradition evolved in all denominations of the Jewish community to eat at Chinese restaurants on Christmas Eve and Christmas day since they were often the only restaurants open during this time.  (My personal tradition growing up was to start the morning with my family having a cup of coffee at a local hotel, and then make our way to the Jewish owned bookstore–which was always open on Christmas–and which became an informal meeting place for all of the Jewish book lovers in town to gather.  And then yes, we would finish the day with a Chinese dinner.)  Recently, multiple books and even documentary films have been published describing this odd tradition of Chinese food and Jews, and hopefully this important and tasty ritual will soon make its way to Poland.

Admittedly, these Christmas traditions evolved from a place of fear and misunderstandings about Christian traditions, not from a respectful connection between the communities or from a deep desire to play poker.  There was a belief that Torah study and religious activity was a way of bringing holiness and honor into the world, and many Jews felt uncomfortable about doing this on a day that was devoted to a Christian holiday.  Others simply didn’t want non-Jews to be confused and think that Jewish people celebrated Christmas with joy like the Christians.  Regardless, all over the Jewish world, traditions evolved that allowed Jews to have their own traditions of Christmas.  As the Jewish community no longer had fear from the Christians, and as Jews lived in a world of coexistence of respect of other religions, the traditions continued for more practical reasons: most stores, restaurants and places of entertainment were closed, nearly everyone was on vacation, and there simply was not much to do!

In our community here in Warsaw, we gather on Christmas eve for an informal program of food, card playing and movies.  I was surprised by the publicity we received for the event this year–multiple radio interviews, a good size article in an online event website, and quite a bit of word of mouth publicity.  The interest in the program was most likely for practical reasons, that some people wanted to have an “Alternative Christmas”, but I feel there was also a curiously about what the Jews, this small minority group, once an important and large part of Polish society did on day devoted to Christians.  As Jews have always done, we took (what is for us) a normal day and turned it into a day a relaxation, friendship and celebrating life with joy.  It may not be our religious day, or a celebration of our faith, but we can always use an excuse to have a celebration of life.  So L’Chaim to life, and may we all have a happy, happy…uh, day before this week’s Shabbat!


Jak można się było spodziewać, Żydzi podchodzili do świąt Bożego Narodzenia w dość interesujący sposób. W związku z różnymi problemami w relacjach pomiędzy chrześcijanami a Żydami, przez znaczną część historii żydowskiej święto to było pewnym mało przyjemnym doświadczeniem, podkreślającym tylko status mniejszości, jaki przysługiwał Żydom. Z czasem, w miarę jak stosunki pomiędzy Żydami a chrześcijanami ulegały poprawie, Żydzi znaleźli jednak sposób, by traktować te dni jako czas wspólnych spotkań w ramach kongregacji, a nawet jako czas radosnego świętowania.

Święta Bożego Narodzenia nie mają żadnego związku z żydowskimi praktykami i rytuałami
(za wyjątkiem związku wynikającego z żydowskiej tożsamości Jezusa), tradycja żydowska nakazuje nam jednak, abyśmy nie traktowali tego dnia tak, jak każdy inny zwykły dzień. Zgodnie z pewną zapoczątkowaną w średniowieczu praktyką Boże Narodzenie uznawane było za czas „beztroski”, podczas którego powstrzymywano się w szczególności od studiowania Tory oraz od wszelkich praktyk religijnych, starano się natomiast jak najwięcej odpoczywać. Zgodnie z tradycją grało się wówczas w różne gry, w szczególności w różne gry karciane (nawet te związane z hazardem), jadło się różne potrawy oraz prowadziło się pogawędki. Wedle rebe Chabadu Menachema Mendla Schneersona w tym czasie można zajmować się nawet szyciem lub naprawianiem różnych zepsutych sprzętów domowych. W Ameryce Północnej we wszystkich nurtach żydowskich wykształciła się popularna tradycja, zgodnie z którą w Wigilię i kolejne dni świąt Bożego Narodzenia Żydzi stołują się w chińskich restauracjach – są to bowiem często jedyne otwarte w tym czasie lokale. (Jeśli chodzi o tradycje rodzinne, jakie zapamiętałem z mojego dzieciństwa, to zaczynaliśmy poranek od kawy w pobliskim hotelu, potem odwiedzaliśmy zaś należącą do Żydów księgarnię – która była zawsze otwarta w święta Bożego Narodzenia – i która stała się nieoficjalnym miejscem spotkań wszystkich żydowskich miłośników książek z naszego miasta. Na koniec dnia jedliśmy oczywiście chińską kolację). Ostatnio pojawiło się wiele książek (czy nawet filmów dokumentalnych) opisujących ten dziwny zwyczaj jedzenia chińszczyzny przez Żydów. Miejmy nadzieję, że ten niezwykle istotny i jakże smaczny rytuał wkrótce przyjmie się również
w Polsce.

Trzeba przyznać, że te „bożonarodzeniowe zwyczaje” wynikały z poczucia strachu i nieporozumień co do tradycji chrześcijańskich, nie wypływały zaś z opartych na szacunku relacji pomiędzy tymi  religiami, ani też – tym bardziej – ze szczególnej chęci zagrania w pokera. Uważano, że poprzez studiowanie Tory oraz praktyki religijne wprowadzamy na ten świat element świętości oraz oddawania czci, wielu Żydom niezręcznie było zatem odprawiać swoje rytuały w dniu tak ważnego święta chrześcijańskiego. Inni nie chcieli zaś po prostu, aby nie-Żydzi odnieśli błędne wrażenie, że wyznawcy judaizmu – podobnie jak chrześcijanie – radośnie świętują Boże Narodzenie. Niezależnie od konkretnych motywów, na całym świecie żydowskim wykształciły się praktyki, które pozwoliły Żydom stworzyć własne tradycje na święta Bożego Narodzenia. Obecnie, gdy Żydzi przestali mieć powody, by postrzegać chrześcijan jako zagrożenie, a społeczność żydowska zaczęła żyć w świecie koegzystencji i szacunku wobec innych religii, wcześniej ukształtowane tradycje podtrzymywane są w dalszym ciągu z bardziej praktycznych powodów: większość sklepów, restauracji i miejsc rozrywki jest zamknięta, prawie wszyscy wyjechali gdzieś na święta, nie ma więc po prostu niczego innego do robienia!

W naszej kongregacji tutaj w Warszawie organizujemy w dzień Wigilii nieoficjalne spotkanie, podczas którego jemy, gramy w karty i oglądamy filmy. Byłem zaskoczony zainteresowaniem,
z jakim spotkało się to wydarzenie w tym roku – liczne wywiady w radio, długi artykuł na pewnej stronie internetowej oraz informacje o naszym spotkaniu przekazywane z ust do ust.  Zainteresowanie to wynika najprawdopodobniej ze względów praktycznych: niektórzy chcieliby doświadczyć „alternatywnych obchodów świąt Bożego Narodzenia”. Myślę jednak, że ludzie są też ciekawi, co robią w tak ważnym dla chrześcijan dniu Żydzi – ta niewielka mniejszość, która odgrywała niegdyś tak ważną i znaczącą rolę w polskim społeczeństwie. Tak jak Żydzi mają to zawsze w zwyczaju, z dnia, który (dla nas) jest zupełnie zwykłym dniem, uczyniliśmy czas odpoczynku oraz radosnego świętowania przyjaźni i życia. Nie jest to dla nas wprawdzie dzień o wymiarze religijnym, dzień, w którym świętujemy naszą wiarę, każdy powód jest jednak dobry, aby oddawać hołd życiu. A zatem lechaim – za życie! Życzmy sobie nawzajem spokojnych, wesołych… hmm, obchodów dnia poprzedzającego Szabat!
Tłum.: Marzena Szymańska-Błotnicka

 

Parshat Vayeishev

One is not born into the world to do everything but to do something.

– Henry David Thoreau

Beit Warszawa, Warsaw, Poland

Sometimes in the Torah, the smallest and most seemingly insignificant people and moments can have the biggest impact.  This week, we begin the story of Joseph, the Torah’s longest continuous narrative (and one that has been made into countless movies and plays).  As the story begins, we are told that Joseph’s father Jacob loves him more than his other sons, which has made Joseph’s brothers hate him “so they could not speak a friendly word to him” (Gen. 37:4).  Joseph then has two dreams that predict that he will rule over his brothers, once again making them angry.  Finally, his brothers are gone, and Joseph’s father tells him to go search for them.  And this is when we have to pay attention to the details.  We read:

“When [Joseph] reached Shechem, a man came upon him wandering in the fields.  The man asked him, “What are you looking for?”  He answered, “I am looking for my brothers…The man said they are gone from here, for I heard them say: Let us go to Dothan”(Gen. 37:14-17).  

With this important information, Joseph goes to Dothan, and finds his brothers, who proceed to throw him into a pit, where he is sold to traders and eventually ends up in Egypt.  We of course know where the story goes from there: he ends up working for the Pharaoh, and a series of events take place which eventually lead to the rest of the history of the Jewish people including the Exodus from Egypt.  And why did all of this happen?  Because this man, an anonymous man, and a profoundly minor character in the story helps Joseph find his brothers.  One simple question, a few kind words, and the entire history of the Jewish people is changed forever.

There is a temptation as we go about our lives to always believe that we have to be the best and greatest at all that we do.  We want to have the biggest impact on others and want to make big change in the world.  Some want to be famous, others want to be rich, and many simply want to do work that is meaningful and to be happy and healthy.  No matter where we stand, we can and should always aim high, but we can also gain strength from the fact that sometimes the simplest acts can often have the greatest impact.  

This is why Jewish ethics asks us not only to care about “changing the world” and fixing what is broken in our society, but also stresses the importance of the minutia of daily life.  We are reminded to “guard our tongue” when we speak and to take care in our relationships.  We are told to remember and bless the small moments of beauty we encounter, and make a weekly holiday to focus on rest.  We focus on these little acts, so that we can have the spiritual strength achieve greatness.  If we start with kindness, focus on blessing and if we pay attention to the needs of others, then we can’t help but bring goodness into the world.  These may be small acts, but this is where compassion starts.  

Rabbi Jonathan Sacks puts it well:

The truths of religion are exalted, but its duties are close at hand. We know God less by contemplation than by emulation. The choice is not between ‘faith’ and ‘deeds,’ for it is by our deeds that we express our faith and make it real in the life of others and the world. Jewish ethics is refreshingly down-to-earth. If someone is in need, give. If someone is lonely, invite them home. If someone you know has recently been bereaved, visit them and give them comfort. If you know of someone who has lost their job, do all you can to help them find another. The sages call this ‘imitating God.’ They went further: giving hospitality to a stranger, they said, is ‘even greater than receiving the divine presence.’ That is religion at its most humanizing and humane.

Being a good person is not meant to be a challenge.  We simply need to start small, and work to bring compassion and love into all that we do.  And as we head into the Hanukkah season, a time of light amidst the darkness, this is what the world needs most from us.   

Dvar Torah Vayishlach

Beit Warszawa, Warsaw, Poland

Walking around with a name like Boris has gotten me in a lot of trouble.  Even in America, a country with a diversity of people and an equal diversity of names, my name stood out.  Upon hearing my name, people would often assume that I was born in Russia and was fluent in Russian.  Even after studying the language in college and learning (if nothing else) to say clearly “Really, I do not speak Russian well,” not everyone was convinced.  I was Russian, whether I liked it or not.

When my family moved to a new city and we were registering for school, I had the opportunity to change my name and choose something more common.  I nearly did, but I think my life might have been very different if I had done so.  Upon reflection I know that this name also carried with it something more meaningful than the sounds of its letters.  My name also connected me with the memory of my grandfather, who was born in Lithuania, and was a strong and visible reminder of my heritage, my ancestors and my Jewish roots.  There was no running away from this part of my past and identity, and in some ways I think my name might have even been part of what inspired me to later become a rabbi.  Above all, I am glad I held on to Boris.

The power of names figures prominently in this week’s parsha.  Preparing to meet his brother Esau, we read how the patriarch Jacob has a wrestling match with an angel of God, and receives a new name because of this life changing experience.  The angel tells him: “Your name shall no longer be Jacob, but Israel, for you have striven with beings divine and human and prevailed”(Gen. 32:29).  This name change is more than simply a change in letters, it is a profound message about Jacob’s growth and his purpose in life.  According to the Torah, Jacob was named from “ekev,” heel, because his life began holding onto his brother’s foot, a prediction to the sibling rivalry and challenges in their family, much of which was instigated by Jacob himself.  But now, after wrestling with the angel, Jacob becomes Yisrael, a “God wrestler,” a name which signifies maturity and the growth that has taken place in Jacob’s life. No matter how we look at it, after he receives his new name, Jacob is no longer the same.

Yet it is strange that even after this profound and life changing experience, the Torah again refers to our patriarch as Jacob: “So Jacob named the place Peniel, meaning, I have seen a divine being face to face, yet my life has been preserved” (32:31).   Why describe such an incredible experience, so specifically describe the origin of this new name, and then use the old name again?

This is an important message about the ways that we are changed by the experiences in our lives, and how we need to find a way to confront our past even as we tread new paths.  Even as we undergo these changes, whether it is moving to a new city, leaving an old partner or searching for a new one, or converting to a new faith, we can never fully leave our old selves behind.  We try our best to create a new life, to move on from the experiences of the past, and often we can be quite successful in this task.  What we might gain from these changes are an entirely new way of looking at the world, and a new understanding of what is important in our lives.  But our past, and the “names” we once had will always be part of who we are.  The challenge is to find the best way to hold onto them even as we leave them behind.

Later in the Torah we read Balaam’s blessing to the Jewish community, the same one with which we open our morning service: “Mah tovu ohalecha Ya’akov, mishkenotecha Yisrael”.  This blessing to the Jewish people is offered using both of Jacob’s names:  “How good are your tents oh Jacob, your dwellings oh Israel”(Numbers 24.5).  This choice of both names is quite purposeful.

As Jews we take pride our name as Israel “wrestlers with God”, but we also remember what came before we had this name.  The people Israel, the name Israel, was once simply “Jacob”, a child wandering and trying to make sense of his family and his life.  And even as Jacob has grown into a new and more spiritually strong leader, into Israel,  his can never separate himself from his former name.

The same is true with us.  We will always have regrets about who we were or what has happened in our lives, and unfortunately there is no way to ever clear our past fully from all the pain and challenges which we have experienced.  Yet if we can see these “names” as instead stepping stones to better place, as opportunities for growth and learning, then we can more readily move ahead .  It may be difficult to reach this place of acceptance, and we may not be there yet, but we know that the most profound change is possible if we give it time.

“Have regard for your name,” writes Ben Sira, “since it will remain for you longer than many stores of gold.”

Even if we don’t have much that is for sure in this world, we have our names.  So let’s hold onto them with pride.


Fakt, że noszę imię „Boris”, przysporzył mi w życiu wiele niedogodności. Nawet w Stanach  Zjednoczonych – w kraju zamieszkałym przez ludzi pochodzących z różnych stron świata i noszących przeróżne imiona, moje własne imię rzucało się w oczy. Słysząc je ludzie często zakładali, że urodziłem się w Rosji i że mówię biegle po rosyjsku. Nawet po tym, jak chodziłem na zajęcia z tego języka na studiach i byłem w stanie powiedzieć przynajmniej tyle: „Nie znam dobrze rosyjskiego”, nie każdy chciał mi uwierzyć. Czy mi się to podobało, czy nie, byłem dla nich Rosjaninem.  

Gdy moja rodzina przeprowadziła się do innego miasta i zapisywałem się tam do nowej szkoły, mogłem zmienić swoje imię i wybrać inne, mniej wyróżniające się. Prawie się na to zdecydowałem, w ostatniej chwili zmieniłem jednak zdanie. Myślę, że gdybym zdecydował się na ten krok, moje życie mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej. Po namyśle doszedłem jednak do wniosku, że moje imię niesie ze sobą pewne ważne znaczenie, wykraczające poza samo brzmienie tworzących je liter. Moje imię przypomina mi o moim dziadku, który urodził się na Litwie. Jest ono zatem ważnym, widocznym przypomnieniem o moim dziedzictwie, o moich przodkach oraz żydowskich korzeniach. Nie mogłem uciec od tej części mojej przeszłości i tożsamości. Myślę, że moje imię mogło być jednym z czynników, który na późniejszym etapie mojego życia zainspirował mnie do zostania rabinem. Cieszę się więc, że pozostałem przy imieniu Boris.

W przeznaczonej na ten tydzień paraszy moc i znaczenie tkwiące w imionach odgrywa ważną rolę. Czytamy, że gdy Jakub przygotowywał się na spotkanie ze swoim bratem Ezawem, stoczył pojedynek z aniołem Boga, a na skutek tego przełomowego doświadczenia otrzymał nowe imię. Anioł powiedział mu: „Nie będziesz już nazywał się Jakub, lecz Izrael, bo walczyłeś z Bogiem i z ludźmi
i zwyciężyłeś” (Rdz 32, 28). Ta zmiana imienia była czymś więcej niż zaledwie zmianą liter, zawierała bowiem głębokie przesłanie na temat rozwoju Jakuba oraz na temat tego, jaki przyświecał mu
w życiu cel. Wedle Tory imię „Jakub” wywodzi się od słowa „ekew”, czyli pięta, ponieważ na początku swojego życia Jakub trzymał stopę swojego brata, co stanowiło zapowiedź późniejszej rywalizacji pomiędzy rodzeństwem oraz różnych innych problemów rodzinnych – z których wiele wywołał sam Jakub. Teraz jednak, po stoczeniu pojedynku z aniołem, Jakub stał się Izraelem, „walczącym z Bogiem”. Imię to symbolizuje dojrzałość oraz rozwój, jaki dokonał się w życiu Jakuba. Tak czy inaczej, po otrzymaniu nowego imienia Jakub nie był już tym samym człowiekiem.

Dziwny może wydawać się jednak fakt, że nawet po tak głębokim i przełomowym przeżyciu, jakiego doświadczył nasz patriarcha, Tora i tak w dalszym ciągu nazywa go Jakubem: „I nazwał Jakub to miejsce Peniel, mówiąc: Oglądałem Boga twarzą w twarz, a jednak ocalało życie moje” (Rdz 32, 31). Po co opisywać tak niezwykłe doświadczenie i szczegółowo wyjaśniać źródło pochodzenia nowego imienia, skoro i tak używa się potem ponownie starego imienia? Zabieg ten miał nam pokazać, w jaki sposób dokonują się w nas zmiany. Uczymy się dzięki temu również, że nawet wtedy, gdy przemierzamy już nowe szlaki, i tak musimy znaleźć sposób, aby zmierzyć się z naszą przeszłością. Nawet gdy wprowadzamy w naszym życiu jakieś zmiany, np. gdy przeprowadzamy się do nowego miasta, rozstajemy się ze starym partnerem, szukamy nowego towarzysza życia bądź postanawiamy przejść konwersję na inną religię – nie możemy nigdy zupełnie odciąć się od naszej starej tożsamości. Staramy się z całych sił, aby zacząć nowe życie i aby zostawić za sobą dawne doświadczenia, co często w dużym stopniu nam się udaje. Dzięki tego rodzaju zmianom możemy zacząć patrzeć na świat w zupełnie inny sposób, zaczynamy też rozumieć na nowo, co jest w naszym życiu najważniejsze. Nasza przeszłość oraz „imiona”, jakie kiedyś nosiliśmy, pozostaną jednak na zawsze częścią naszej tożsamości. Ważne jest, abyśmy znaleźli najlepszy sposób na zachowanie ich
w naszym życiu, nawet, jeśli postanowimy pójść dalej i zacząć wszystko od nowa.  

W dalszej części Tory czytamy o błogosławieństwie, jakie Balaam wypowiedział pod adresem ludu żydowskiego – chodzi o to samo błogosławieństwo, od którego rozpoczynamy nasze poranne nabożeństwo: „Ma towu ohalecha Jaakow, miszkenotecha Israel”. W tym przeznaczonym dla ludu żydowskiego błogosławieństwie wymienione zostały oba imiona Jakuba: „Jakże piękne są twoje namioty, Jakubie, Twoje siedziby, Izraelu!” (Lb 24, 5). Imiona te zostały celowo wymienione jedno obok drugiego.      

Jako Żydzi jesteśmy dumni z tego, że nosimy imię „Izrael”, czyli „walczący z Bogiem”. Pamiętamy jednak również o wydarzeniach, które miały miejsce zanim nadano nam to imię. Imię ludu Izraela oraz samo imię „Izrael” brzmiały niegdyś po prostu „Jakub” – wędrujące po świecie dziecko, które starało się zrozumieć sens zarówno swojego życia rodzinnego, jak i osobistego. Nawet wówczas, gdy Jakub przemieni się już w nowego i silniejszego duchowo przywódcę, czyli gdy stanie się Izraelem, nie będzie mógł w pełni odciąć się od swojego poprzedniego imienia.

Podobnie jest z nami samymi. Zawsze będziemy odczuwać pewien żal z powodu tego, kim byliśmy w przeszłości, bądź z powodu tego, co wydarzyło się kiedyś w naszym życiu. Nie da się niestety całkowicie wymazać z naszej przeszłości całego cierpienia oraz wszystkich problemów, z jakimi musieliśmy się zmagać. Jeśli uznamy jednak nasze wcześniejsze „imiona” za pewne przejściowe etapy prowadzące nas do lepszego miejsca oraz dające nam szansę na rozwój i na naukę, łatwiej będzie nam wówczas pójść do przodu. Osiągnięcie takiego stanu akceptacji może być trudne; być może nie dotarliśmy jeszcze do takiego etapu, wiemy jednak, że nawet najgłębsza zmiana jest możliwa, jeśli tylko damy sobie na nią wystarczająco dużo czasu.

„Szanuj swoje imię” – pisał Ben Sira (Syrach) – „albowiem pozostanie ono z tobą dłużej, niż największe nawet zapasy złota”.  Na tym świecie nie ma zbyt wielu pewnych rzeczy, mamy jednak nasze imiona, nośmy je więc z dumą.

Tłum.: Marzena Szymańska-Błotnicka

Dvar Torah Vayeitzei

Beit Warszawa, Warsaw, Poland

Whenever tragedy strikes in the world, we start asking the toughest of questions, and we often become unsure of what should be done to bring us back to a place of healing and peace. The events in Paris and Lebanon last week were an especially strong shock to the world, and many now feel stuck.  What many of us fear the most is that what happened will become so commonplace that we will either end up constantly living in fear, or simply be unable make sense of the endless tragedies which we encounter in our world.  We don’t want to be in this difficult place.

As a community, Jews have experienced some of the worst violence and suffering throughout our history, and we are no strangers to the questions of how best to take action when we are confronted with pain.  It is during times like these that we can bring ourselves back to the simple lessons of our tradition that guide us to a place of greater understanding of our place in the world and the ways that we can act.  

Judaism gives us the freedom to fight back, and even acts of war to protect our own well being are justified under certain circumstances.  Self defence and protection of our communities needs to be the priority.  But the most profound challenge, and our most important call to justice, is to not jump ahead in our response to tragedy and be controlled only by fear and anger.  We need instead to continue to seek out and care for those who are most in need in the world.  There are still the migrants at our borders, there are still the homeless and hungry and there are still those who need our help close to home.  The terrorists who committed these horrible acts of violence want us to forget these people, to see some as the enemy and others as not worth our time, and they have said this in no uncertain terms.  They want us to simply place blame and head down a different path.   Yet, we have to remember that while our tradition asks us to fight to bring justice into the world, we also must also be careful to lead this fight with the deepest of compassion.  Doing this in times of pain can be even more difficult, but our world needs it now more than ever.

Rabbi Jonathan Sacks, the former Chief rabbi of the UK, recently reflected on the situation in Europe and the never ending news of violence and suffering in the world.  His words ring true especially after the events of last week:

I used to think that the most important line in the Bible was “Love your neighbor as yourself”. Then I realized that it is easy to love your neighbor because he or she is usually quite like yourself. What is hard is to love the stranger, one whose color, culture or creed is different from yours. That is why the command, “Love the stranger because you were once strangers”, resonates so often throughout the Bible. It is summoning us now…Wars that cannot be won by weapons can sometimes be won by the sheer power of acts of humanitarian generosity to inspire the young to choose the way of peace instead of holy war.

The Jewish response to news of death and tragedy is Baruch Dayan haEmet, which can be interpreted as “I submit to this truth”.  We need to remember that this is not a response of acceptance or resignation.  It is instead a recognition that there is a truth in moments of pain that we cannot avoid.  Grief cannot become an excuse for turning our eyes away from what we must learn and what we must do; we need to keep our eyes open to suffering, and be present to our own perspective of what we see in our world.  

Above all, especially when our world gets the most confused and filled with so much pain, we can’t give up on the simple acts of compassion that are so important to keeping our lives whole.  When we feel lost, when tragedy strikes in our world and we don’t even know what questions to ask, this is when we need to renew our focus.  Focus on relationships, on family, on community, and the little daily acts of kindness and compassion that our tradition commands of us.  We may not solve all of the world’s problems by working on these smaller deeds, but it will help us hold onto the spiritual strength to fight the even larger battles.  The pathway to peace, even as we fight to defend this peace, starts close to home.


Ilekroć na świecie dochodzi do jakiejś tragedii, zaczynamy zadawać sobie najtrudniejsze pytania. Często nie wiemy, co moglibyśmy uczynić, aby znaleźć się na nowo w miejscu umożliwiającym powrót do normalności i przywrócenie pokoju. Zeszłotygodniowe ataki w Paryżu i Libanie były dla całego świata szczególnym szokiem. Wiele osób nie wie, jak na nie zareagować. Wielu z nas obawia się przede wszystkim tego, że wydarzenia podobne do tych z zeszłego tygodnia staną się wkrótce bardzo powszechne, w wyniku czego albo będziemy żyć w nieustannym strachu, albo nie będziemy potrafili zrozumieć niekończących się tragedii, do jakich wciąż dochodzi na naszym świecie. Nie chcemy tkwić w tak trudnej sytuacji.

Lud żydowski doświadczył w swojej historii jednych z najgorszych aktów przemocy, doznając ogromnych cierpień. Pytanie, jak powinniśmy zareagować na dotykające nas cierpienia, nie jest nam obce. Właśnie w chwilach takich jak ta warto wrócić do prostych lekcji, jakie oferuje nasza tradycja. Nauki te mogą pomóc nam lepiej zrozumieć naszą sytuację, mogą też zasugerować nam możliwe sposoby reagowania.

Judaizm daje nam prawo odpowiedzi na ataki; w pewnych okolicznościach, gdy jest to niezbędne w celu zapewnienia naszego własnego bezpieczeństwa, usprawiedliwione jest nawet prowadzenie wojny. Samoobrona oraz ochrona naszych społeczności musi być naszym priorytetem. Najpoważniejszym wyzwaniem oraz wymogiem, jaki stawia przed nami zasada sprawiedliwości, jest jednakże zadbanie o to, abyśmy w naszej reakcji na tragiczne wydarzenia nie stosowali nadmiernych środków oraz abyśmy nie pozwolili, by rządzić zaczęły nami jedynie strach i gniew. Powinniśmy
w dalszym ciągu wyciągać rękę i troszczyć się o najsłabszych i najbardziej potrzebujących. Do naszych granic wciąż napływają imigranci, wciąż otaczają nas głodni i bezdomni, w naszym sąsiedztwie nie brakuje osób potrzebujących naszej pomocy. Terroryści, którzy dopuścili się tych okropnych aktów przemocy, chcą, abyśmy zapomnieli o wszystkich tych potrzebujących osobach. Chcą, abyśmy uznali niektórych z nich za wrogów, a innych za osoby niegodne naszych starań i wysiłków. Dali nam bardzo wyraźnie do zrozumienia, że takie właśnie są ich intencje. Terroryści chcą doprowadzić do tego, abyśmy obarczyli kogoś winą i abyśmy zmienili w związku z tym nasze podejście i nasze postępowanie. Musimy pamiętać, że choć nasza tradycja nawołuje nas, abyśmy walczyli o sprawiedliwość na świecie, musimy dołożyć też jednak wszelkich starań, abyśmy tocząc tę walkę nie zapominali o konieczności stosowania wobec innych zasady współczucia. Kierowanie się taką zasadą w tych przepełnionych cierpieniem czasach może być jeszcze trudniejsze niż zwykle,
w chwili obecnej nasz świat potrzebuje tego jednak bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Rabin Jonathan Sacks, były naczelny rabin Wielkiej Brytanii, podzielił się niedawno swoimi przemyśleniami na temat sytuacji w Europie i na temat niekończących się doniesień o przemocy i cierpieniu, jakie napływają do nas z całego świata. Jego słowa wydają się szczególnie trafne zwłaszcza w kontekście zeszłotygodniowych wydarzeń:

Myślałem kiedyś, że najważniejszym wersetem w Biblii jest: „Miłuj bliźniego [brata, sąsiada] swego jak siebie samego”. Potem zdałem sobie jednak sprawę, że z łatwością przychodzi nam kochanie naszego „brata i sąsiada”, jest on bowiem zwykle do nas bardzo podobny. Trudno jest natomiast kochać „obcego przybysza”, którego kolor skóry, kultura i religia różnią się od naszej. Właśnie dlatego przykazanie „Kochajcie obcego przybysza, bo i wy byliście kiedyś obcymi przybyszami” powtarza się tak często na kartach Biblii. Rozbrzmiewa ono również i teraz… Wojny, których nie da się wygrać przy pomocy broni, mogą zostać czasem wygrane dzięki czystej mocy aktów humanitarnej szczodrości, gesty te mogą bowiem zainspirować młodych, aby zamiast świętej wojny wybrali drogę pokoju.

Żydowska odpowiedź na wiadomość o czyjejś śmierci czy też o innych nieszczęściach to „Baruch Dajan haEmet”, co można zinterpretować jako: „przyjmuję tę prawdę”. Pamiętajmy, że odpowiedź ta nie oznacza akceptacji, nie jest też wyrazem rezygnacji. Dajemy w ten sposób wyraz świadomości, że w bolesnych chwilach, których nie da się uniknąć, kryje się pewna prawda. Żal i smutek nie mogą posłużyć nam jednak za wymówkę usprawiedliwiającą odwracanie przez nas wzroku od tego, co musimy zrobić i czego musimy się nauczyć – nasze oczy muszą pozostać otwarte na cierpienie, nie możemy wyrzec się naszej własnej perspektywy, z której obserwujemy rozgrywające się na świecie wydarzenia.    

W chwilach, gdy nasz świat wydaje się najbardziej pozbawiony sensu i na wskroś wypełniony cierpieniem, kluczowe jest, abyśmy nie rezygnowali z prostych gestów współczucia, tak ważnych, aby zachować w naszym życiu poczucie wewnętrznej spójności i integralności. Gdy czujemy się zagubieni, gdy na nasz świat spadają coraz to nowe nieszczęścia, a my nie wiemy nawet, jakie należy zadawać w takiej sytuacji pytania – właśnie w takiej chwili musimy skoncentrować się ponownie na tym, co najważniejsze. Musimy skupić się na więziach międzyludzkich, na rodzinie, na wspólnocie oraz na małych, codziennych gestach pełnych miłości i współczucia, których wypełnianie nakazuje nam nasza tradycja. Skupiając się na tych drobnych uczynkach nie rozwiążemy zapewne wszystkich problemów tego świata, pomoże nam to jednak zachować siłę duchową, niezbędną do toczenia większych bitew. Droga do pokoju, nawet jeśli dla jego zapewnienia będziemy zmuszeni stoczyć walkę, zaczyna się od naszego najbliższego otoczenia.
Tłum.: Marzena Szymańska-Błotnicka

Parshat Toldot

desert

Beit Warszawa, Warsaw, Poland

The story of this week’s Parsha is a familiar one-the story of Jacob and Esau, the loss of a birthright and the trickery of a son who desires to get the blessing of the firstborn over his brother.  Amid the descriptions of the parental favoritism and all of issues involving the relationship between Esau and Jacob, we encounter an act of Issac’s, the father of these two clashing personalities, which is powerful in its simplicity and challenging in its commentary on contemporary life.  

Just after Esau gives up his birthright to Jacob in exchange for pot of stew, we read how Issac, like his father Abraham is confronted with a famine.  He is told by God, just as his father Abraham was told, to go to a land that God will show him, and that the land will be assigned to all of Issac’s ancestors.  Like his father Abraham, Issac lies about his wife Rebecca saying she is his sister as an attempt to save his life, and then finally Issac is blessed with good crops and becomes rich, so much so that the Philistines, upon whose land he lives are envious of him. They stop up Issac’s wells and fill them with dirt.  And then we see how closely Issac’s story is woven into the story of his father’s:  

“Issac dug anew the wells which had been dug in the days of his father Abraham and which the Philistines had stopped up after Abraham’s death; he gave them the same names that his father had given them” (Gen. 26:18).

There is of course a very practical side to redigging these wells.  In an arid area such as the land where Issac was wandering, the wells were a necessary source of water.  We know from both archeologists and from contemporary nomadic communities that the wells are often dug in dry river beds and lined with stone, they were made to last for some time, if not to fully permanent.  When the floods came, they would be filled with silt and have to be cleaned out, and the stones surrounding them would often need to be rebuilt.  Keeping the wells clean and working took some effort, yet the Philistines purposely filled them with dirt hoping to make them unusable.  In a sense, the wells were one of the few physical reminders that Issac had of his father Abraham.  Abraham’s own hands, or at least those of his servants, dug the wells and now they were made to disappear into the earth-filled with dirt where they were not only unusable but also hidden from view.  Yet this obviously left the Philistines too unable to use the wells, and for a people always in need of water this seems to be an act which could only cause suffering, and it would only be hurting themselves.  Sort of like knocking down your enemies water faucet in the desert.

So why did they do it?  The commentators felt that there must have been another purpose for filling the wells.  If it didn’t make sense on the physical level, that the Philistines were only hurting themselves by getting rid of Abraham’s wells, then there were instead doing something just as painful, trying to rid the land of Abraham’s spiritual legacy.  For the rabbis, these wells symbolized the faith and values of Abraham, literally the life that Abraham brought into the world.

A midrash associated with this story explains that Issac in fact dug five wells, each one symbolizing one of the five books of the Torah.  This “spiritual source” had been covered up, and now Issac wanted to reclaim it.   Issac was expressing his loyalty to the spiritual values that his father held.  While he could have dug new wells, or at least given them new names, he chose to take the same path as his father.  While Abraham went out to change the world, by building a relationship with God, creating monotheism  and later arguing with God’s power—Issac’s powerful act was to do the same thing as his father.  He did not need to create something new by digging new wells, he instead simply needed to keep them fresh—in a sense uncovering the holiness in what his father had already created.  As the Sfat Emet,  one of the great Hasidic commentators says, Issac, through his digging, can be model for us to uncover the Godliness, the holiness in the physical world.  It is through learning from our past, and redigging and examining the wells dug before us that we can raise ourselves to a higher level, a level of true connection with the past, present and with God.

We live in a world where the focus of life is often on creativity and making change—we want our lives and the products that we fill them with to be ever better and always new and improved.   There is of course a genuine need for change.  We need change in society, in politics and our interactions with other people, and we can’t do acts of tikkun, of fixing if we are not able to makes serious changes in the structure of our world.  Yet, can we feel settled and rooted in a world where everything is always changing, and where we are told that everything needs to be improved?  How do we decide what part of our lives, what part of ourselves to keep the same and what to change?  Especially when it comes to traditions and values—ideas and concepts that can’t always be simply put on paper, this often becomes even more difficult.  

In our spiritual lives, it becomes even more challenging.  All too often it seems difficult to fully reconcile traditional beliefs and practices to fit our modern day lives.    Why should we come together on a regular basis to light Shabbat candles or say the same prayers that have been said for generations?   What are the values that bring us here, what are the wells that we are pulling from by coming together as a community?  We all have our reasons.  Yet, it is the regularity of Jewish ritual, the power of an ancient tradition that can give us something to fall back upon and support us as we work through the challenges of a contemporary world that says to move beyond the past and work to always create change.

So much of the basis of Judaism is to look honestly at the traditions and the rituals of our ancestors and continue to gain strength from them, even when the meaning for these traditions might have changed over time.  This is one of the key concepts of being a Progressive Jew, that we must acknowledge the building blocks we have inherited from our past, but also must understand that they are now ours to use and continue to build upon.  Like Issac, we might not find it necessary to build new wells or give them new names, but we must always clear out the dust and rebuild when needed to make these sources of tradition relevant and meaningful for all of us.  Especially here in our community in Poland, we need these wells to give us the strength and the inspiration from our past, but we also need to teach each other how to find them and keep them filled for future generations.  This is our task, and this is our blessing.


Przeznaczona na ten tydzień parasza przedstawia znaną opowieść – historię Jakuba i Ezawa o utracie prawa pierworództwa oraz o podstępie syna, który chciał uzyskać błogosławieństwo pierworodnego kosztem swojego brata. Wśród opisów faworyzowania jednego z dzieci przez rodziców oraz opisów różnych kwestii związanych ze stosunkami pomiędzy Ezawem i Jakubem, czytamy też o pewnym działaniu podjętym przez Izaaka, ojca tych dwóch ścierających się ze sobą osobowości. Gest Izaaka jest niezwykle głęboki w swojej prostocie, stanowi dla nas jednak zarazem wyzwanie, można odczytać go bowiem jako pewien komentarz, który pozostaje aktualny również w naszych współczesnych czasach.   

Tuż po tym, jak Ezaw wyrzekł się prawa pierworództwa na rzecz Jakuba w zamian za miskę soczewicy, czytamy o tym, że Izaak, podobnie jak jego ojciec Abraham, musi zmierzyć się
z zagrażającym jego rodzinie głodem. Bóg mówi mu – tak samo jak powiedział jego ojcu, Abrahamowi – aby udał się do krainy, którą wskaże mu Bóg, a ziemia ta przypadnie w udziale wszystkim potomkom Izaaka. Podobnie jak jego ojciec Abraham, Izaak kłamie na temat swojej żony Rebeki, mówiąc, że jest jego siostrą, próbując uratować w ten sposób swoje życie. Następnie Izaak zostaje w końcu pobłogosławiony dobrymi plonami i staje się zamożnym człowiekiem, do tego stopnia, że Filistyni, na których ziemi zamieszkuje, zaczynają mu zazdrościć. Zasypują oni studnie Izaaka, zapełniając je ziemią. Następnie dostrzegamy zaś, jak bardzo historia Izaaka spleciona jest z opowieścią o jego ojcu: „Izaak odkopał studnie, wykopane w czasach Abrahama, ojca jego, które Filistyni zasypali po śmierci Abrahama, i nadał im te same nazwy, jakie nadał im ojciec jego” (Rdz 26, 18).

Odkopanie starych studni miało oczywiście sens z praktycznego punktu widzenia. Na suchym terenie takim jak ten, po którym wędrował Izaak, studnie były niezbędnym źródłem wody. Z relacji archeologów i współczesnych społeczności nomadycznych wiemy, że studnie często wykopuje się w wyschniętych korytach rzek i że wykłada się je kamieniami, chcąc, aby przetrwały one i pełniły swą rolę jak najdłużej. W przypadku powodzi studnie napełniały się mułem; trzeba było je oczyścić, często konieczne było też ponowne ułożenie kamieni. Dbanie o to, aby studnie nie uległy zanieczyszczeniu i aby dobrze funkcjonowały wymagało dużego wysiłku, a jednak Filistyni umyślnie je zasypali, licząc na to, że nie będzie można dłużej z nich korzystać. Można powiedzieć, że studnie były jedną z nielicznych namacalnych pamiątek, jakie Izaak posiadał po swoim ojcu Abrahamie. To ręce Abrahama (a przynajmniej ręce jego sług) wykopały te studnie, teraz zostały one zaś zasypane i zniknęły z powierzchni ziemi. Nie tylko nie można było z nich dłużej korzystać – stały się one też zupełnie niewidoczne. Oczywiste jest, że również i Filistyni nie mogli dłużej korzystać z tych studni. W przypadku ludu, który potrzebuje stałego dostępu do wody, było to działanie na własną szkodę – najbardziej stratni byli w istocie oni sami. Bezsensowne jest pozbawiać się źródła wody na pustyni tylko dlatego, że zostało ono wykopane przez wroga.  

Dlaczego więc tak postąpili? Zdaniem komentatorów studnie zasypane zostały w innym celu. Skoro nie miało to sensu na poziomie fizycznym – pozbywając się studni Abrahama Filistyni działali bowiem na własną szkodę – oznacza to, że w istocie zależało im na czymś innym – chcieli wymazać z powierzchni ziemi duchowe dziedzictwo Abrahama. W przekonaniu rabinów studnie symbolizowały wiarę oraz wartości wyznawane przez Abrahama, dosłownie rzecz ujmując – życie, które rozkwitło na ziemi dzięki Abrahamowi.

Midrasz nawiązujący do tej opowieści wyjaśnia, że w rzeczywistości Izaak wykopał pięć studni, z których każda symbolizować miała jedną z pięciu ksiąg Tory. To „duchowe źródło” zostało zakryte, Izaak pragnął je zaś na nowo odkryć i odzyskać. Izaak wyrażał w ten sposób swoją lojalność wobec duchowych wartości, jakie wyznawał jego ojciec. Owszem, mógł wykopać nowe studnie, a przynajmniej nadać starym nowe nazwy – postanowił jednak podążyć śladami swojego ojca. Celem Abrahama była zmiana świata, której chciał dokonać budując więź z Bogiem, tworząc monoteizm, a następnie dyskutując z władzą sprawowaną przez Boga. Najważniejszym dokonaniem Izaaka było zaś powtórzenie tego, co uczynił wcześniej jego ojciec. Izaak nie musiał tworzyć czegoś całkowicie nowego, nie musiał kopać nowych studni. Wystarczyło, że zadbał o to, aby stare studnie były czyste i zdatne do użytku – w pewnym sensie musiał odkryć na nowo świętość w tym, co stworzył już wcześniej jego ojciec. Jak głosił autor Sfat Emet, jeden z wielkich komentatorów chasydzkich, podejmujący się odkopania starych studni Izaak może posłużyć nam za wzór tego, jak powinniśmy odkrywać boskość i świętość w otaczającym nas świecie fizycznym. To właśnie czerpiąc naukę z naszej przeszłości, odkrywając i badając studnie, które zostały wykopane we wcześniejszym okresie, możemy wznieść się na wyższy poziom, nawiązując prawdziwą więź z przeszłością, z teraźniejszością oraz z Bogiem.

Żyjemy w świecie, który często kładzie nacisk na kreatywność i na zmianę. Chcemy, aby nasze życie oraz wszystko, czym je wypełniamy, stawało się coraz lepsze, coraz bardziej doskonałe i pełne innowacji. Niektóre zmiany są niewątpliwie korzystne – potrzebujemy zmian w społeczeństwie, w polityce oraz w naszych relacjach z innymi ludźmi. Gdybyśmy nie mogli wprowadzać głębokich zmian w strukturze naszego świata, nie moglibyśmy wypełniać aktów tikun (naprawy). Czy możemy jednak czuć się zadomowieni i zakorzenieni w świecie, w którym wszystko nieustannie się zmienia, w którym mówi się nam, że wszystko musi zostać poprawione? Jak zdecydować, którą część naszego życia oraz nas samych powinniśmy pozostawić bez zmian, a którą należy zmienić? Sprawa robi się jeszcze trudniejsza w przypadku naszych tradycji i wartości, czyli idei i koncepcji, których nie da się po prostu spisać na kartce papieru.  

W przypadku naszego życia duchowego sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej. Często niezwykle trudne wydaje się pełne pogodzenie tradycyjnych wierzeń i praktyk z naszym współczesnym życiem. Dlaczego mielibyśmy spotykać się w regularnych odstępach czasu, aby zapalać świece szabatowe bądź aby wypowiadać te same modlitwy, które odmawiane są już od wielu pokoleń? Jakie sprowadzają nas tu wartości, z jakich źródeł czerpiemy, gdy gromadzimy się wspólnie jako kongregacja? Każdy z nas ma swoje własne powody. A jednak to właśnie regularność żydowskich rytuałów oraz moc starodawnych tradycji mogą zaoferować nam pomoc i wsparcie w naszych zmaganiach z wyzwaniami współczesnego świata – świata, który zachęca nas do odcinania się od przeszłości i do wprowadzania coraz to nowych zmian.  

Ważna zasada judaizmu uczy nas, abyśmy przyjrzeli się uczciwie tradycjom i rytuałom naszych przodków oraz abyśmy wciąż czerpali z nich siłę – nawet, jeśli wraz z upływem czasu znaczenie niektórych rytuałów i tradycji uległo zmianie. Jest to jedna z głównych zasad związanych z byciem postępowym Żydem/Żydówką: powinniśmy uznać podstawowe prawdy, jakie odziedziczyliśmy po naszych przodkach, musimy mieć jednak zarazem świadomość, że to od nas samych zależy decyzja, w jaki sposób będziemy czerpać z naszej tradycji oraz jaką budowlę wzniesiemy na jej fundamencie. Być może podobnie jak Izaak uznamy, że nie musimy wcale kopać nowych studni i nadawać im nowych nazw. Wystarczy, że odkryjemy na nowo stare studnie i odbudujemy to, co zastaliśmy. Wystarczy tylko dopasować dawne źródła tradycji do naszych współczesnych czasów, tak, abyśmy mogli w dalszym ciągu czerpać z nich sens i zrozumienie. Szczególnie tutaj, w naszej społeczności w Polsce, konieczne jest, aby studnie te dawały nam siłę i inspirację w oparciu o naszą przeszłość. Musimy nauczyć się odkrywać dawne źródła, dbając jednocześnie o to, aby pozostawały one zawsze pełne – tak, aby mogły korzystać z nich również przyszłe pokolenia. Oto nasze zadanie, oto nasze błogosławieństwo.

                                                                                       

                                                                                                   Tłum.: Marzena Szymańska-Błotnicka